piątek, 7 sierpnia 2020

Batorówkowe dwie doby

 


Dopiero co opadł kurz po moim krótkim urlopie. Z powodów jakie panują w świecie, w tym roku szukaliśmy z żoną czegoś na uboczu, w ciszy i spokoju. Wybór był prosty, aby połączyć wszystkie te rzeczy i dodać do nich ryby, padło na łowisko Batorówka. Wybraliśmy się z parą znajomych Asią i Mariuszem, z ich synami i nasza trójka. Mieliśmy do dyspozycji super domek z wszelkimi dogodnościami nad brzegiem jeziorka - idealne połączenie rodzinnego wypoczynku i wędkarstwa.

 

Poniedziałek. Na łowisku pojawiliśmy się po godzinie 10.00. Szybkie rozpakowanie i po 12.00 wędki lądują w wodzie. Na tym wyjeździe chciałem spróbować łowienia tzw spod nóg, czyli na ok 10 metrze, jednak zapobiegawczo dodatkowo zanęciłem sobie ok 30 metr trzema koszykami. Pod nogi zacząłem systematycznie sypać po kilka ziarenek kukurydzy, a łowiłem na dalszym dystansie. Odławiałem początkowo, ku mojemu zdziwieniu leszcze, po ok 30 minutach zobaczyłem pierwsze ruchy wody w nęconym bliskim dystansie, postanowiłem zmienić wędkę i spróbować. Branie nastąpiło niemal natychmiastowo, zameldował się lin. Po chwili kolejny, aż nagle zaciąłem godnego przeciwnika, bardzo walecznego. Walka trwała naprawdę długo na tak delikatnym zestawie. Mimo to, po kilku minutach na macie wylądował okazały karp. Później odławiałem mniejsze karpie i liny. Popołudniu postanowiliśmy odpuścić wędkowanie i wspólnie usiąść i pogrilować.

Wtorek. Zaczynamy wędkować od ok 9.00. Ja, Mariusz i Madzia - każdy z inną taktyka, z inną zanętą. Ja na bliskiej linii nęciłem kukurydzą i obrobioną słodkiej zanęty od Sonu-F1green, na drugiej dalszej linii zanęciłem trzema koszykami pelletu z zanętą i tam zacząłem wędkować, często przerzucając. Reszta towarzystwa w ramach małego testu postanowiła wędkować na nowe pellety od Winner-a Premium i halibutowy. Początkowo ja nie odławiałem ryb, a sąsiedzi jechali równo jedną za drugą, na zmianę liny, karasie i w przerywniku karpie. U mnie ryby pojawiają się dopiero po ok. godzinie i to na bliskiej linii. Zacząłem odławiać, można powiedzieć standardowo, liny karasie, później karpie, trafiały się też amur i jesiotry. Mi sprawdziła się bliska linia, dalsza dawała znacznie mniej ryb, Mariusz łowił na dalszym dystansie na ok 50 i tam regularnie odławiał ryby. Madzia wędkowała na dwóch dystansach na podobnym do Mariusza i nieco bliższym, również regularnie odławiała rybki. Nałowiliśmy się aż do bólu rąk, każdy miał dość i popołudniu spokojnie odpoczywaliśmy na tarasie naszego domku.

 

Środa. Nie zmieniliśmy taktyki, każdy pozostaje przy swoim, następuje tylko zmiana miejsc na łowisku, może nie znacznie, ale jednak. Ja pilnowałem swojej bliskiej linii, odpuściłem dalsze odległości i od razu zacząłem odławiać ryby i to fajnych rozmiarów. Madzia nie mogła nawet zarzucić drugiej wędki, miała branie za braniem. Mariusz ze spokojem łowił rybkę za rybką. Ten dzień można byłoby nazwać dniem konia, każdy łowił fajne ryby. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy, popołudnie to już czas pakowania i powrotu do domu.

 


Podsumowując każdy z nas połowił i to dość sporo fajnych ryb. Nie zależało czy w koszyczku było Sonu czy Winner czy inna zanętą, ważne że każdy z nas opuszcza łowisko wypoczęty i zrelaksowany i to chyba najważniejsze. Mogę z czystym sumieniem polecić ten ośrodek na taki wypoczynek, możemy połowi i wypocząć, a gdy jeszcze mamy ze sobą doborowe towarzystwo, nic więcej nam do szczęścia nie potrzeba.








































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz