Luty to miesiąc, w
którym to zazwyczaj rozpoczynam kolejny sezon wędkarski. Nie inaczej było także
w tym roku. Mam za sobą dwa wypady na ryby, które zakończyły się dość dużym
powodzeniem. Mam nadzieję, że zasada „jaki pierwszy dzień łowienia, taki cały sezon”
się sprawdza, bo to by oznaczało, że przede mną bardzo gorący rok.
Z kilku względów,
łowiskiem, które wybieram na te pierwsze zasiadki, jest Winek. Dlaczego?
Ponieważ jest jednym z moich rodzimych łowisk, które nigdy nie zamarza, a do
tego o tej porze biorą tam przepiękne płocie i wzdręgi. Dniem inauguracyjnym w
tym roku był dzień 3 luty, gdzie z samego rana postanowiłem rozstawić się na
brzegu wspomnianego łowiska. Dzień choć ponury, to całkiem znośny, mimo zimowej
aury. Dzięki wcześniejszym przygotowaniom, na miejscu mogłem oddać się jedynie
przyjemności łowienia. Zanęta, którą przyszykowałem na ten dzień, to mieszanka
dwóch serii „feeder” z dodatkową nutą grochu, którą wzbogaciłem ziemią i
robactwem. Pierwsze nęcenie opierało się głównie na tej zanęcie oraz kilku
koszykach konopi i robaków. Na efekty nie musiałem długo czekać. Już po pół
godzinie zameldowały się pierwsze ryby na brzegu. Tak jak się spodziewałem,
były to głównie płocie oraz wzdręgi, które brały niemal natychmiast z opadu. Muszę
powiedzieć, że byłem zadowolony z tego wyjazdu, choć brały głównie średniej
wielkości ryby. Nie liczyłem dokładnie sztuk, które zameldowały się na moich
wędkach, ale na oko myślę, że było ich około 50. Rozmiar może nie powalał, ale
po zimowym postoju, byłem bardzo
spragniony widoku drgania wędki, która sygnalizowała brania. Zatem bardzo
ucieszony, po 6 godzinach łowienia, wróciłem do domu.
Tydzień później ciepła
aura nie pozwoliła mi usiedzieć w miejscu. W niedzielny poranek znów pojawiłem
się nad brzegiem łowiska. Planem było zajęcie miejsca tym razem nieco bliżej
początku zbiornika, jednak okazało się, że dotarłem nad wodę zdecydowanie za
późno. Dodatnia temperatura wygoniła z domów więcej wędkarzy niż się
spodziewałem. Jednak, nie ma się co dziwić, byłem jednym z nich.;) Pozostało mi tylko zająć to samo miejsce, co
przed tygodniem. Nie był to dla mnie jakiś dramat, bo przecież znałem już to stanowisko
i wiedziałem, że jest ono całkiem fajne. Tym razem jednak zmieniłem nieco
taktykę. Robiąc porządki w swoim wędkarskim
zapleczu, postanowiłem pozbyć się otwartych zanęt, które od poprzedniego
sezonu zalegały mi na półkach. Aby się nie zmarnowały, zdecydowałem wykorzystać
je właśnie na tej zasiadce i zrobić z nich zanętę o nazwie „Misz-masz a’la
Moczykij”. Jakie smaki znalazły się w tej zanęcie? Hmm, no właśnie, tego tak do
końca nie wiem, a szkoda, bo zanęta okazała się mega skuteczna. Oprócz zanęty
standardowo do wody posłałem konopie i robaki. To co działo się chwilę potem
przerosło moje oczekiwania. Istny pogrom. Możecie mi uwierzyć bądź nie, ale w
któryś momencie zdecydowałem się łowić tylko na jedną wędkę, ponieważ nie
nadążałem z uzbrajaniem i zacinaniem. Wyłowiłem się jak stąd do Berlina. To
było coś pięknego. Rozmiarowo ryby nadal nie powalały, choć tym razem trafiło się
parę ładnych okazów. Głównym gatunkiem były oczywiście płotki.
Zgodnie z wyznawaną
przeze mnie zasadą, każda złowiona ryba wróciła do wody.
Nad wodą widać już
pierwsze wiosenne przebłyski. Ryby zaczynają żerować, a to dobry znak dla nas,
wędkarzy. Moje pierwsze zasiadki napawają mnie niemałym optymizmem, że ten rok
będzie naprawdę udany, na co ogromnie liczę, bo mam zamiar w tym sezonie
odwiedzić kilka nowych łowisk i przetestować parę nowości, więc przydałoby mi
się trochę szczęścia w zanadrzu. Mam nadzieję zatem, że rybki i pogoda będą
dopisywały, czego również Wam na ten sezon życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz