niedziela, 2 lutego 2020

Styczeń na Winku




Witajcie. Za nami pierwszy śnieg w tym roku, a więc najwyższy czas na pierwsze „zimowe” ryby. 


Nie byłbym sobą, gdybym siedział i czekał na wiosenne dni, zwłaszcza, że w tym roku pogoda nas bardzo rozpieszcza. Dlatego kilka styczniowych zasiadek mam już za sobą. Początkowo chciałem opisać każdą osobno, ale zdecydowałem się dodać je w jednym wpisie. Zatem zapraszam na moje podsumowanie styczniowych wypadów, w których porównuje, wyciągam wnioski i… łapę ryby. 😉


Winek, to tam, jak co roku, stawiam swoje pierwsze kroki nowego sezonu. Zbiornik idealnie wpisuję się w zimową scenerię, nie zamarza, a co najważniejsze w tym okresie, można tam swobodnie wędkować, co w późniejszych miesiącach utrudniają rośliny. Drugą istotną sprawą jest rybostan. Płocie i wzdręgi to najczęściej łowione tam ryby, których naprawdę nie brakuje.


W styczniu zbiornik odwiedziłem trzykrotnie, co sobotę. Pierwszy wyjazd był zupełnie odmienny od wszystkich innych spędzonych na tej wodzie. Nowe miejsce, nowe zestawy, nowe zasady nęcenia i lokalizacja ryb - po prostu coś innego. W tym roku postanowiłem spróbować łowić przy użyciu plecionki, która szybkością i dokładnością przekazywania brań bije na głowę żyłkę. Broniłem się przed nią, ale jednak wygrała. Towar, jaki przygotowałem, to ciemna, ziołowa zanęta z dodatkiem świeżych, mielonych konopi. Wszystko wymieszane z gliną i ziemią torfową w stosunku 1:2 na rzecz gliny. Miejsce, które obrałem, okazało się strzałem w dziesiątkę. Ryby po zanęceniu brały niemalże od razu, łowiłem jedną za drugą i o dziwo, nie było one wcale małe. Oglądając sukcesy sąsiadów, którzy nie mieli takich wyników, byłem zadowolony ze swojej strategii. Wszystko to, co zaplanowałem, się sprawdziło i udało.


Nie byłbym sobą jednak, gdybym nie zaczął kombinować. W końcu to początek roku i mogę sobie pozwolić na mały research. 😉 Tydzień później, na następnej wyprawie zmieniłem prawie wszystko, identyczne pozostały tylko wędki. Na swoją miejscówkę wybrałem przeciwległy brzeg, który znałem już z zeszłorocznych wypraw. Do wody tym razem poszła zanęta jasna (jaskrawo żółta), słodka, również z dodatkiem konopi, wymieszana z gliną i ziemią w proporcji 1:2. Po zanęceniu złowiłem dwie ryby i nastała cisza, nie reagowały na nic. Przesiedziałem dwie godziny bez brania, myśląc o tym, że coś jest nie tak. Postanowiłem zmienić miejsce. Powędrowałem na początek zbiornika, rozłożyłem się i tutaj zastało mnie to samo – cisza. Nic się nie działo przez ok. jedną godzinę, w dodatku miałem pełno podwodnej roślinności. Postanowiłem ponownie zmienić miejsce, bardzo rzadko to robię, ale kto nie próbuje… Ostatecznie skończyłem tam, gdzie wędkowałem tydzień wcześniej. Zanęciłem i po ok. trzydziestu minutach ryby się pojawiły. Było ich zdecydowanie mniej niż ostatnio, ale przynajmniej coś się działo.


Podczas trzeciego wyjazdu postanowiłem ponownie dać szansę żółtej zanęcie, nic nie zmieniając w jej składzie. Nawet była to ta sama mieszanka, co tydzień wcześniej (niska temperatura pozwoliła jej przetrwać tydzień, więc czasami nie warto wyrzucać). Wędki również bez zmian, miejsce miało być również to samo, jednak jak to bywa, ktoś mnie ubiegł i zajął je wcześniej. Usiadłem ok 20-stu metrów dalej. Po wstępnym zbadaniu, dno wydawało się być czyste, jednak jak się później okazało, było tragiczne - pełne zaczepów, roślin. Zostawiłem tam chyba dwadzieścia haczyków. Po zanęceniu ryby pojawiły się od razu, odławiałem średniej wielkości sztuki. Takie eldorado trwało ok. dwie godziny, później brania ustały i ryby zniknęły. Nastała cisza. Przez następne dwie godziny nie złapałem nic, mimo donęcenia, zmian przynęty - nic nie pomagało, a na sam koniec zaczął padać deszcz. Postanowiłem zakończyć wędkowanie na ten dzień. Mój wynik i tak nie był najgorszy, sąsiedzi schodzili o kiju.


Podsumowując wyjazd, wyciągnąłem kilka wniosków odnośnie łowienia ryb na Winku w lekko zimowym klimacie: zanęta ciemna dawała mniej, ale za to większe ryby, żółta przyciągała maluchy, ale za to w większej ilości. Jeszcze je porównam i zobaczymy, czy wyniki będą podobne. Za każdym razem do wstępnego nęcenia dodawałem topione pinki i białe grube robaki oraz kilka ziaren konserwowej kukurydzy. Nęciłem zawsze dwie linie pod nogami, tak do max 20-stu metrów, oraz jedną dalszą - ok. 30-35metra. Dlaczego dwie? Dla bezpieczeństwa. Gdy na jednej z nich nic się nie działo, zawsze pozostawała druga, już zanęcona. Często krótszą linię nęciłem tylko ziemią z robakami, bez zanęty.

Zestawy to dwa kije do 40 gram, jeden Black Draft 270cm, drugi Tsubame 300cm, uzbrojone w kołowrotki w rozmiarze 3000. Na krótszym nawinięta żyłka Dreamline od Mikado 0,16mm, na dłuższym plecionka 0,08mm, z przyponem strzałowym 0.20mm z żyłki. Każdy końcowy zestaw wyglądał następująco: koralik z agrafką do mocowania koszyczka, stoper, skrętka, szybkozłącza do wymiany przyponu, który mierzył od 70 do 100cm i wykonany był z żyłki 0,08-10mm z haczykiem od 18-22 w zależności od przynęty. Koszyczki o gramaturze od 5 do 20gram w wersji mini.

Będąc na zimowym łowisku nie zawsze stawiam na rozmiar. Najważniejsze dla mnie to mieć zabawę, z tego co robię, cieszyć się tym. Za każdym razem kończyłem moje wędkowanie na Winku z bananem na twarzy, jednego razu łowiąc piękne płocie, drugim razem okonie, innym pierwsze karpie w roku, czy nawet schodząc o kiju. Samo przygotowywanie zanęt z córka to super zabawa. 😊 Każde wędkowanie uczy czegoś nowego, podobnie było i na tych wyprawach. Już mam wyciągnięte wnioski, co by zmienić, co dodać. Nie pozostaje nic innego, jak wdrożyć moje pomysły w życie, a więc w weekend nad wodę!!!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz