Witajcie. Za nami pierwszy śnieg w tym roku, a więc
najwyższy czas na pierwsze „zimowe” ryby.
Nie byłbym sobą, gdybym siedział i
czekał na wiosenne dni, zwłaszcza, że w tym roku pogoda nas bardzo rozpieszcza.
Dlatego kilka styczniowych zasiadek mam już za sobą. Początkowo chciałem opisać
każdą osobno, ale zdecydowałem się dodać je w jednym wpisie. Zatem zapraszam na
moje podsumowanie styczniowych wypadów, w których porównuje, wyciągam wnioski
i… łapę ryby. 😉
Winek, to tam, jak co roku, stawiam swoje pierwsze
kroki nowego sezonu. Zbiornik idealnie wpisuję się w zimową scenerię, nie
zamarza, a co najważniejsze w tym okresie, można tam swobodnie wędkować, co w
późniejszych miesiącach utrudniają rośliny. Drugą istotną sprawą jest rybostan.
Płocie i wzdręgi to najczęściej łowione tam ryby, których naprawdę nie brakuje.
W styczniu zbiornik odwiedziłem trzykrotnie, co
sobotę. Pierwszy wyjazd był zupełnie odmienny od wszystkich innych spędzonych
na tej wodzie. Nowe miejsce, nowe zestawy, nowe zasady nęcenia i lokalizacja
ryb - po prostu coś innego. W tym roku postanowiłem spróbować łowić przy użyciu
plecionki, która szybkością i dokładnością przekazywania brań bije na głowę
żyłkę. Broniłem się przed nią, ale jednak wygrała. Towar, jaki przygotowałem,
to ciemna, ziołowa zanęta z dodatkiem świeżych, mielonych konopi. Wszystko
wymieszane z gliną i ziemią torfową w stosunku 1:2 na rzecz gliny. Miejsce,
które obrałem, okazało się strzałem w dziesiątkę. Ryby po zanęceniu brały
niemalże od razu, łowiłem jedną za drugą i o dziwo, nie było one wcale małe.
Oglądając sukcesy sąsiadów, którzy nie mieli takich wyników, byłem zadowolony
ze swojej strategii. Wszystko to, co zaplanowałem, się sprawdziło i udało.
Nie byłbym sobą jednak, gdybym nie zaczął kombinować.
W końcu to początek roku i mogę sobie pozwolić na mały research. 😉 Tydzień później, na następnej
wyprawie zmieniłem prawie wszystko, identyczne pozostały tylko wędki. Na swoją
miejscówkę wybrałem przeciwległy brzeg, który znałem już z zeszłorocznych
wypraw. Do wody tym razem poszła zanęta jasna (jaskrawo żółta), słodka, również
z dodatkiem konopi, wymieszana z gliną i ziemią w proporcji 1:2. Po zanęceniu
złowiłem dwie ryby i nastała cisza, nie reagowały na nic. Przesiedziałem dwie
godziny bez brania, myśląc o tym, że coś jest nie tak. Postanowiłem zmienić
miejsce. Powędrowałem na początek zbiornika, rozłożyłem się i tutaj zastało
mnie to samo – cisza. Nic się nie działo przez ok. jedną godzinę, w dodatku
miałem pełno podwodnej roślinności. Postanowiłem ponownie zmienić miejsce,
bardzo rzadko to robię, ale kto nie próbuje… Ostatecznie skończyłem tam, gdzie
wędkowałem tydzień wcześniej. Zanęciłem i po ok. trzydziestu minutach ryby się
pojawiły. Było ich zdecydowanie mniej niż ostatnio, ale przynajmniej coś się
działo.
Podczas trzeciego wyjazdu postanowiłem ponownie dać
szansę żółtej zanęcie, nic nie zmieniając w jej składzie. Nawet była to ta sama
mieszanka, co tydzień wcześniej (niska temperatura pozwoliła jej przetrwać tydzień,
więc czasami nie warto wyrzucać). Wędki również bez zmian, miejsce miało być
również to samo, jednak jak to bywa, ktoś mnie ubiegł i zajął je wcześniej.
Usiadłem ok 20-stu metrów dalej. Po wstępnym zbadaniu, dno wydawało się być
czyste, jednak jak się później okazało, było tragiczne - pełne zaczepów,
roślin. Zostawiłem tam chyba dwadzieścia haczyków. Po zanęceniu ryby pojawiły
się od razu, odławiałem średniej wielkości sztuki. Takie eldorado trwało ok. dwie
godziny, później brania ustały i ryby zniknęły. Nastała cisza. Przez następne
dwie godziny nie złapałem nic, mimo donęcenia, zmian przynęty - nic nie
pomagało, a na sam koniec zaczął padać deszcz. Postanowiłem zakończyć
wędkowanie na ten dzień. Mój wynik i tak nie był najgorszy, sąsiedzi schodzili
o kiju.
Podsumowując wyjazd, wyciągnąłem kilka wniosków
odnośnie łowienia ryb na Winku w lekko zimowym klimacie: zanęta ciemna dawała
mniej, ale za to większe ryby, żółta przyciągała maluchy, ale za to w większej
ilości. Jeszcze je porównam i zobaczymy, czy wyniki będą podobne. Za każdym
razem do wstępnego nęcenia dodawałem topione pinki i białe grube robaki oraz
kilka ziaren konserwowej kukurydzy. Nęciłem zawsze dwie linie pod nogami, tak
do max 20-stu metrów, oraz jedną dalszą - ok. 30-35metra. Dlaczego dwie? Dla
bezpieczeństwa. Gdy na jednej z nich nic się nie działo, zawsze pozostawała
druga, już zanęcona. Często krótszą linię nęciłem tylko ziemią z robakami, bez
zanęty.
Zestawy to dwa kije do 40 gram, jeden Black Draft 270cm,
drugi Tsubame 300cm, uzbrojone w kołowrotki w rozmiarze 3000. Na krótszym
nawinięta żyłka Dreamline od Mikado 0,16mm, na dłuższym plecionka 0,08mm, z przyponem
strzałowym 0.20mm z żyłki. Każdy końcowy zestaw wyglądał następująco: koralik z
agrafką do mocowania koszyczka, stoper, skrętka, szybkozłącza do wymiany
przyponu, który mierzył od 70 do 100cm i wykonany był z żyłki 0,08-10mm z
haczykiem od 18-22 w zależności od przynęty. Koszyczki o gramaturze od 5 do
20gram w wersji mini.
Będąc na zimowym łowisku nie zawsze stawiam na
rozmiar. Najważniejsze dla mnie to mieć zabawę, z tego co robię, cieszyć się
tym. Za każdym razem kończyłem moje wędkowanie na Winku z bananem na twarzy,
jednego razu łowiąc piękne płocie, drugim razem okonie, innym pierwsze karpie w
roku, czy nawet schodząc o kiju. Samo przygotowywanie zanęt z córka to super
zabawa. 😊 Każde wędkowanie uczy czegoś nowego,
podobnie było i na tych wyprawach. Już mam wyciągnięte wnioski, co by zmienić,
co dodać. Nie pozostaje nic innego, jak wdrożyć moje pomysły w życie, a więc w
weekend nad wodę!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz